Wylądowałem na krakowskiej Architekturze w roku 1962, po dwuletnim
flircie z Politechniką Warszawską. Miasta nie znałem za
dobrze, mimo, że urodziłem się niedaleko od Krakowa. Ale, dzięki niezwykłemu
skupieniu publicznych atrakcji na małym obszarze, opanowałem
go dość szybko. Jest to zdecydowanie jedno z miast, które
dają się lubić. Sześć lat studiów minęło jak błysk.
Po dyplomie (zrobionym u prof. Korskiego) podjąłem pracę w Inwestprojekcie
w Katowicach i następne 7 lat spędziłem w tym ambitnym,
nowatorskim biurze, które w międzyczasie urosło do rangi
jednego z najważniejszych w regionie. Projektowało się tam głównie
mieszkaniówkę i usługową architekturę osiedlową, ale również robiło
się sporo otwartych i zamkniętych konkursów – z błogosławieństwem
dyrektora zresztą, który doceniał, że nawet prywatne
osiągnięcia pracowników podnoszą prestiż i atrakcyjność marketingową
biura. Niektóre z tych konkursów udało mi się wygrać (z zespołem
– Centrum Katowic; z żoną Elżbietą – Centrum Siemianowic),
a w kilku zająć poczesne miejsca. Była to dobra odtrutka na „zniewolenie
normatywne” i ograniczenia powszedniej pracy projektowej.
W tym też czasie zrobiłem podyplomowe Studium Urbanistyczne
na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, działałem przez
parę kadencji w Zarządzie SARP-u i zalegalizowałem związek z kobietą
mojego życia Elżbietą (także wychowanką Wydziału Architektury
Politechniki Krakowskiej).
W roku 1975 zaproponowano mi stanowisko Zastępcy Głównego Architekta
Województwa Katowickiego. Z mrzonek o poprawie architektury
i gospodarki przestrzennej w regionie po krótkim czasie
niewiele zostało. Moja działalność przekształciła się w swojego rodzaju
ruch oporu przeciw naciskom do podpisywania nie swoich decyzji
i „zachętom” do wstąpienia do PZPR. Po przeszło trzech latach,
kiedy już miałem dość, zrobiłem sobie paromiesięczną przerwę na
sporządzenie portfolia zdjęć, z myślą o wstąpieniu do ZPAF-u; nie
tyle dla zmiany źródła utrzymania, ile dla zaspokojenia moich fotograficznych
ambicji.
Fotografią zainteresowałem się chyba w 15 roku życia, zaczynając
od aparatu Druh i innych perełek „demoludowej” technologii. Na studiach
i po ich skończeniu miałem już dostęp do lepszego sprzętu
i obsługiwałem fotograficznie swoją i kolegów działalność architektoniczną oraz zacząłem być aktywny w towarzystwach fotograficznych,
konkursach i wystawach, odnosząc niejakie sukcesy (łącznie
z okładką czołowego brytyjskiego magazynu).
W 1979 roku mój serdeczny kolega Jurand Jarecki znalazl się w Algierii
i bardzo zachwalał (klimatyczne głównie) uroki kraju i relatywnie
dobre zarobki. Postanowiłem go odwiedzić. Po odrobinie
turystyki zatrudniłem się w orańskiej firmie CADAT i rozpocząłem
pracę jako główny projektant i organizator biura planowania przestrzennego
w Mascarze, koło Oranu. Władza ludowa lubiła trzymać
zakładników, więc żona mogła dobić do mnie dopiero po 1,5 roku.
Po skończeniu dwuletniego kontraktu, zrobieniu planu ogólnego
Mascary i paru drobniejszych projektów, z niejakimi trudnościami
(Algierczycy bardzo nie lubili płacić wszystkich należności na czas),
wyjechaliśmy do Paryża. Mieliśmy dylemat: powrót do Algierii mimo
kontraktów na lepsze prace był ryzykowną opcją (mieliśmy rację,
w dziesięć lat po naszym wyjeździe wyrżnięto tam 100 000 ludzi);
powrót do Polski również (wydawało się, że Jaruzelski może w każdej
chwili zaprosić bratnią pomoc); Francja była niezłą możliwością,
gdyby nie obawa, że nieokiełznana imigracja zniechęci społeczeństwo
i rząd do przybyszy bez względu na ich narodowość. Ostatecznie
wybór padł na Kanadę.
W lutym 1982-go roku osiedliliśmy się nad Pacyfikiem w Vancouver.
Bez znajomości angielskiego, z francuskim w rezerwie (gdyby całkiem
nie szło, moglibyśmy przenieść się do Quebecu), wylądowaliśmy
wangielskojęzycznej części kraju. Dodatkowo okazało się, że kraj jest
w totalnym krachu handlu nieruchomościami i połowa architektów
jest bez pracy. Zważywszy, że jeść trzeba i łatwiej znaleźć klienta z paroma
tysiącami dolarów na zbyciu niż z paroma milionami, wzięliśmy
się (z żoną, która po odchowaniu dziecka wróciła do architektury) za
fotografię reklamową. Próg wymagań technicznych był bardzo wysoki,
ale po względnie krótkim czasie stworzyliśmy studio – jedno
z najlepszych i najlepiej wyposażonych w mieście, z bogatą listą klientów:
czołowych agencji reklamowych, wydawnictw, korporacji przemysłowych,
sieci domów towarowych...
W mojej praktyce zetknąłem się z szeroką gamą tematów od mody
do portretów dygnitarzy, od samochodów do biżuterii, od architektury
do arcydzieł malarstwa, od dynamicznej akcji do żywności... Interesująca,
wymagająca praca z zerową tolerancją dla błędów.
Jaki wpływ miały studia architektoniczne na uprawianie mojego nowego
zawodu? Chyba najważniejszy nazwałbym „kreatywnością
funkcjonalną”, tzn. tworzeniem estetycznego obrazu, który właściwie
oddaje charakter przedmiotu, jest trafnie zaadresowany do odbiorcy
i spełnia oczekiwania funkcjonalne i ekonomiczne fundatora.
Roman Skotnicki
Vancouver, maj 2010 r.
|
fot. Elżbieta Skotnicka
|