Urodziłem się w Warszawie. Po upadku Powstania przygarnął mnie
Kraków, a Politechnika Krakowska obdarowała dyplomem inżyniera
architekta. Nakaz pracy w Wojskowym Biurze Projektów dał mi
szansę zaprojektowania typowych budek WC dla Wojsk Ochrony Pogranicza
zaś Miastoprojekt pozwolił wykazać się przy adaptacji dla
Nowej Huty sowieckich koszarowców. Perspektywy były świetlane.
Przetrwałem, bo każdej niedzieli mogłem wspinać się w podkrakowskich
skałkach, potem w Tatrach, gdzie wciągnęły mnie jaskinie. Przyjęto
mnie do Klubu Wysokogórskiego, zostałem współzałożycielem
Klubu Grotołazów, który w 2010r obchodzi 60. lecie.
Od deski kreślarskiej oderwało mnie wezwanie Polskiej Akademii
Nauk: jako doświadczony „jaskiniowiec” otrzymałem zadanie technicznej
organizacji narodowej wyprawy na Spitsbergen i założenia
tam stacji badawczej. Sam budynek zaprojektował też taternik – architekt
z Krakowa, Jerzy Piotrowski. Pod skrzydłami wielkiego polarnika,
Stanisława Siedleckiego, znaleźliśmy odpowiednią lokalizację
na dzikim wybrzeżu i stacja działa do dzisiaj.
Nie wróciłem do biura projektów. Praca tam była w latach 50. XX
wieku tak odległa od tego, czego na studiach uczył nas prof. arch. Stanisław
Murczyński, że wolałem uczestniczyć w zakładaniu krajoznawczego
miesięcznika „Ziemia”, gdzie jako pierwsi w Polsce publikowaliśmy
wielkie fotoreportaże młodych architektów,
Wojtka
Plewińskiego i
Zbyszka Łagockiego.
Wtedy nadeszło zaproszenie Kubańskiej Akademii Nauk i na czele polskiej
wyprawy ruszyłem zdobywać dziewicze jaskinie wzdłuż i wszerz
wyspy. Musiało mi to „wejść w krew”, bo potem wyprawiałem się, a to
do podziemnej Czechosłowacji, a to do Bułgarii czy Węgier. Uznałem
w tym czasie, że architektem już nie będę i postanowiłem zacząć od
początku, jako autor powieści dla młodzieży. Debiutowałem Alarmem
pod Andami, historią o wielkim trzęsieniu ziemi i tsunami w Chile
(Wydawnictwo Poznańskie, 1974).
Jednak Akademia Nauk nie zapomniała o mnie i powierzyła mi organizację
kolejnej serii wypraw, tym razem paleontologicznych, na
pustynię Gobi w Mongolii. Przez sześć lat popijałem kumys i wśród
bezkresnych wąwozów szukałem skamieniałych szkieletów dinozaurów
i szkielecików pierwotnych ssaków, wielkości myszy.
W „wolnych terminach” prowadziłem nadal wyprawy jaskiniowe.
Zdobyliśmy najgłębszą wówczas jaskinię świata, Gouffre Berger, we
Francji (-1242 m), potem najgłębszą w Ameryce, meksykańską San
Agostin. Wtedy też pieszo przedarliśmy się 120 km przez kolczastą
i błotnistą dżunglę, do świętego jeziora Majów, Miramar, odkrywając
kilkadziesiąt dziewiczych jaskiń. Z kolei wyprawa w Andy Chilijskie
przyniosła wspinaczki na wulkaniczne szczyty oraz relaksujące
kąpiele w gorących źródłach.
Wracałem do kraju i siadałem przy biurku; co roku wydawałem reportaż
lub powieść opartą na doświadczeniach z podróży. Do 2010
r. zebrało się trzydzieści kilka tomów. Ostatnie z nich to autobiograficzna
Podróż (Wyd. KOS, 2005) oraz powieść ezoteryczna Wodospad
(Wyd. SOL, 2010).
Polsko-amerykański projekt „Glacier Pollution Study” zaniósł mnie na
najwyższe lodowce kontynentów: w Himalaje Nepalu, legendarne
Góry Księżycowe na równiku w Afryce, masyw Mc Kinley na Alasce,
znowu na Spitsbergen. Analizy kilkusetletnich warstw lodu dowiodły,
że kominy fabryczne nie mają nic wspólnego z ociepleniem klimatu,
a komponenty do produkcji benzyny bezołowiowej trują nas bardziej
niż ołów.
I wreszcie – jak sądziłem – wyprawa życia! Tajemniczy, dziewiczy
płaskowyż w sercu Amazonii. Gigantyczna, płaska góra stołowa, wyniesiona
ponad dżunglę kilometrowymi urwiskami z różowego kwarcytu.
Dziewicza wyspa nietknięta ludzką stopą, jak obca planeta.
Zdołałem przekonać Siły Powietrzne Wenezueli do przerzucenia nas
tam mostem powietrznym, samolotami i helikopterem. Odkryliśmy
olbrzymie najstarsze na Ziemi, kryształowe jaskinie liczące miliard lat.
I tak dalej i dalej: najgłębsze jaskinie Meksyku, filmowe wyprawy
żeglarskie na Wyspy Alandzkie na Bałtyku, do fińskiej Laponii, potem
szereg podróży do prekolumbijskich ruin Gwatemali, Perú, Belize,
Meksyku.
Tam spotkałem Ludzi Wiedzy, którzy otworzyli mi drzwi do świata
podróży szamańskich. I to okazało się prawdziwie największym odkryciem.
Odtąd wyprawiam się do tej rzeczywistości ukrytej pod naszą.
Jej odkrywanie i pisanie o niej to przygoda przerastająca wszystkie
inne. I co się okazało? Tam, w „podświecie”, w pewien sposób
wróciłem do architektury! Z jakiegoś powodu jest to wymiar pełen archetypowych
budowli i konstrukcji oraz złotych miast o niewyobrażalnym
przepychu i fantazji. Zaczynam podejrzewać, że zdradzona
Architektura chce mi pokazać, co straciłem!
Maciej Kuczyński
Warszawa, maj 2010
Więcej na
www.kolosy.pl/kuczynski.php